JAJA KULTURY SPOD JASNEJ GÓRY
Dziesięć lat spędzonych w klubach zaowocowało świetnym debiutem płytowym. Co ciekawego mają do powiedzenia naszym czytelnikom? Oto Broda (wokal, gitara, założyciel grupy) i Jaromir (perkusja, sprawy organizacyjne) przepytani przez tajemniczego Don Pedro.
Widziałem Habakuk w ciągu ostatnich lat w wielu konfiguracjach. Od mocno orkiestrowego z 9-12 osobami na scenie, po pół akustyczne trio. Czy obecny skład grupy jest kresem poszukiwaniem własnej formuły muzycznej?
Broda: W obecnym składzie zespołu bardzo dobrze się rozumiemy. Ale poszukiwanie nowych brzmień i eksperymentowanie skazuje nas na poszukiwanie muzycznych gości, którzy uzupełnią brzmienie studyjne Habakuka o pełną sekcję dętą czy instrumenty perkusyjne. Natomiast koncertowo bardzo okrzepliśmy i jesteśmy bardzo zadowoleni z obecnego kształtu zespołu.
Jaromir: Tworzymy pewną całość w rozumieniu kwestii technicznych. Integralną częścią zespołu jest np. akustyk, który jest dla nas niezbędny. Dzięki temu koncerty na pewno wychodzą nam teraz lepiej. Czujemy się z nim bezpiecznie.
Dlaczego w recenzjach waszej pierwszej płyty ludzie zwracają przede wszystkim uwagę na jej brzmienie? Możecie to wytłumaczyć?
B: Zabrakło nam trochę czasu i pieniędzy na to aby zaprosić do nagrania tej płyty żywej sekcji dętej, więc Jacek Otręba, wtedy nasz klawiszowiec, dograł sekcję z klawisza. To chyba sprawiło, że dla niektórych osób ta płyta jest za bardzo syntetyczna. Należy też zwrócić uwagę, że myśmy miksowali materiał przez 24 godziny non-stop, z marszu. I po iluś tam godzinach jednolitej pracy w studio łapiesz jakiegoś tripa, słyszysz w muzyce niesamowite dźwięki, a potem już na spokojnie trudno to odnaleźć (śmiech). Ale faktem też jest, że chyba każdy zespół po jakimś czasie zaczyna myśleć co jeszcze mógł poprawić w nagraniach, co zmienić.
J: Z Jackiem nie zdążyliśmy nawet rozpocząć współpracy. Związał się z nami w okresie swojego zastoju koncertowego z Formacją Nieżywych Schabuff. Jest świetnym muzykiem, ma dobry sprzęt i bardzo nam pomógł w studio nagraniowym. Jego aranżacje były rewelacyjne. Tam w muzyce jest mnóstwo dźwięków, które nie słychać w pierwszym planie, ale na słuchawkach wyłapiesz niezłe smaczki. Triku-triku, plum-plum i takie inne. On nas uczulił na wiele rzeczy technicznych i nam to bardzo pomogło.
Jak to się stało, że nagrywając w ciągu kilku lat pracy parę demówek wcale nie najgorszej jakości, zdecydowaliście się odłożyć je na półkę?
B: Demówki rozchodziły się jedynie wśród znajomych jako typowe kasety demonstracyjne, i np. dla organizatorów koncertów. Cały czas zdawaliśmy sobie sprawę, że nie są to nagrania, które nadają się do sprzedaży. Inne kapele miały płyty np. w niezależnych wytwórniach, które już wtedy istniały, a chłopcy w zespole chcieli bardziej się skupić na próbach i koncertach. Dzisiaj tego trochę żałuję. Bo w czasach, gdy nagraliśmy nasze pierwsze demo pt. „Party” będące zapisem grania „na setkę” w studenckim radio przez mikser, gdyby wtedy pojawiły się nasze nagrania na rynku, to byłoby nam o wiele łatwiej. Dopiero sesja ze studia Radioaktywni, rejestrowana jeszcze przed „Mniam! Mniam! Rege” była właśnie przeznaczona do wydania. Niestety kłopoty studia sprawiły, ze powędrowały one do pudła nieskończone, a my zarejestrowaliśmy nowszy materiał w Katowicach.
Myśmy też przez wiele lat nie zaistnieli gdyż nie byliśmy z nikim związani. Na początku lat 90-tych ogromnie silna była np. scena hard core’owa, którą ominęliśmy. Zauważ, że w Polsce grały najlepsze wtedy kapele z całego świata, wychodziła masa fanzinów i były silne niezależne wytwórnie. Myśmy nie byli w to zaangażowani tak jak np. Positive Vibration, Będzie Dobrze czy Rebelia. Z drugiej strony nie uderzyliśmy w ten nurt religijny: czy katolicki czy buddyjski. A wiesz jak to jest w takich enklawach. Tam rączka rączkę myje. My byliśmy z boku tego wszystkiego.
Puls Habakuka jest bardzo nerwowy. Gracie bardzo szybko, bez wolnych piosenek. Z czego to wynika?
J: Ja piję dużo kawy i przez to jestem nerwowy (śmiech). Ale będziemy grać teraz więcej spokojnych utworów bo już zaczynam się za bardzo męczyć na koncertach.
B: Wojtek nasz basista często przynosi na próby takie wolne piosenki, a ja zaczynam grać to na gitarze i śpiewać i zasypiam prawie przy tym,. Więc momentalnie przyśpieszam rytm. Jestem post-punkowcem i cholerykiem i nie potrafię tak wolno grac, ha, ha, ha.
Texty Habakuka to słowotok, charakterystyczny np. dla ragga.
B: Ten słowotok w częstochowskim slangu nazywa się „sraka słowna”. Są to przysłowia Habakuka. Nasze miasto słynie przecież z rymów: „Rymy częstochowskie są naprawdę boskie!!! Czasami skomplikowane, czasami proste”. Nawet doszło do eksperymentu w postaci wspólnego występu z hip hopowym bandem Sektor B, co zostało świetnie przyjęte na Odjazdach w 1997 roku. Myślę o projekcie ragga, ale nie chcę wyprzedzać faktów.
Wydaje mi się, że częstochowskie środowisko muzyczne jest dosyć silne?
B: Wsparcie środowiska z Tie Breaku polegało przede wszystkim na pożyczaniu sprzętu na nasze imprezy i trzeba im oddać hołd za to. Ale nikt nas nie zabierał w jakieś trasy jako support. Im zresztą też się najlepiej nie powodziło. Oni teraz bardziej wypłynęli na szersze wody.
Czy to znaczy, że Habakuk to hobby, szukanie pieniędzy z muzyki czy też jest to grupa przyjaciół i zabawa?
J: Hhhmmm. Moje przyjście do zespołu wyglądało dość specyficznie. Na początku podchodziłem do tego w sposób klezmerski. Wywodziłem się z takiego środowiska. I za bardzo nie wiedziałem o co chodzi w tej muzyce, jak do tego podejść. I zachowywałem się chyba brzydko nie rozumiejąc pewnych sytuacji. Chłopcy to mogli odczuć…
B: No, nie, zawsze podchodziłeś do zespołu profesjonalnie…
J: No tak, ale było tak, że przychodziłem na próbę, a później jak dowiadywałem się za ile możemy zagrać koncert to odmawiałem, bo miałem inne granie za lepsze pieniądze. Ja chciałem z tego żyć. I musiało upłynąć trochę czasu, aby spojrzeć na to wszystko inaczej. Zrozumiałem, że Tworzę, że zaczęliśmy być zgraną paczką, bardzo się zżyliśmy. I przez takie prywatne kontakty zrozumiałem, że pieniądze to nie wszystko.
B: Ja uważam, że jesteśmy grupą przyjaciół i świetnie spędzamy wspólnie czas razem się bawiąc. Ale oczywiście pojawiło się ciśnienie na pracę w studio, aby coś wydać, później zagrać dobre koncerty. I chyba jest świetnie kiedy z tego zaczynają spływać jakieś pieniądze. Bo trzeba wiedzieć, że oprócz tego, że jest to świetna zabawa, to również jest to ciężka harówka zajmująca wiele godzin.
J: No nie da się tego ukryć. Poświęcamy na to wiele czasu. Ja już od jakiegoś czasu przestałem się udzielać w innych składach i zajmuje mnie tylko Habakuk. I nie są to tylko próby, ale również załatwianie koncertów, kontakty z wydawcą, kontakty z mediami, szukanie dofinansowania.
Od kilku już lat słychać, że za chwilę wybuchnie wielki boom na muzykę reggae w Polsce. I nie wiem czy to już się stało i tego nie zauważyliśmy czy też to dopiero przed nami?
J: Jest tyle zespołów reggae w Polsce oprócz naszych przyjaciół, których nie słyszeliśmy. Ale jest pewne przekłamanie. Usłyszałem w radio, że płytę regową nagrał zespół Hey. I jak ma naprawdę wybuchnąć bomba reggae, gdy nie ma żadnego porównania, gdy robi się wodę z mózgu ludziom mówiąc, że Hey to najlepsza płyta reggae w Polsce, bo jest tam piosenka „To co czujesz, to co wiesz”. Jest to wynik ignorancji dziennikarzy. I ludziom zaczyna się reggae kojarzyć z grupą Hey….
B: Jak mamy mówić o boomie, kiedy tegoroczne Marleyki w Łodzi, gdzie grała większość najlepszych zespołów w Polsce, to był niesamowity rarytas dla fanów, zgromadziły tak małą liczbę uczestników. Ja się załamałem, a organizatorzy chyba jeszcze bardziej. Pamiętajmy również o tym, że reggae nie jest taką byle jaką papką, ale jest związana z bardzo ważnym przekazem. I święcie wierzę, że ludzie w końcu otworzą się na duchową rewolucję. I tylko wtedy muzyka reggae ma szansę wybuchnąć na szeroką skalę. Wydaje mi się, że wielkie firmy i stacje radiowe boją się obecnie tego przekazu, który wymierzony jest w ten jeden wielki Babilon.
Czy myślicie, ze niezależna scena reggae naśladuje starszą siostrę – scenę punkową?
B: Ja trochę nad tym ubolewam. Cieszę się, że są małe firmy, ale chciałbym aby muzyką reggae interesowały się duże wytwórnie. One niestety wydają bardzo niewiele płyt z tą muzyką. Wiem, że wydawcy w miarę swoich możliwości starają się zrobić jak najwięcej. Wierzę, że zależy im aby rozpoczynając bez pieniędzy, post-punkowo, rozwinąć się w duże firmy. Ja bardzo bym chciał być jak najbardziej komercyjny. Oto moja deklaracja.
J: Ja twierdzę, że przede wszystkim objawia się w muzyce. Te polskie reggae jest takie specyficzne, w jakimś stopniu ma taki post-punkowy feeling. Wiele takich zespołów gra z nami na koncertach.
B: No tak, ale są też zespoły, które zupełnie się od tego odróżniają. Bakshish jest dla mnie zespołem klasy światowej i mógłby bez wstydu grać wszędzie. Ragattack z kolei idzie mocno w stronę sceny reggae – popowej i to mi się podoba. Tak samo Sędzia Dread. Wszystkie Wschody Słońca eksperymentują w stronę sceny digital-dubowej. Są takie jak Habakuk z takim rockowym zacięciem. Jest The Rebels, który w Białymstoku od kilkunastu lat gra roots. Jafia Namuel ma zawodowe jamajskie brzmienie. Myślę więc, że nie jest źle.
Jaki jest wpływ Jasnej Góry na życie kulturalne miasta?
J: Kościołów jest za dużo w Częstochowie, za dużo jest kleru. Nie ma klubu, bo nie może być klubu w alejach gdzie chodzą pielgrzymki. Klubu być nie może bo z klubem są związane narkotyki. Nie może być imprez, bo jest jakieś kościelne święto.
Czy wiecie, że w Empiku w czasie pielgrzymek najlepiej sprzedają się kasety Habakuka?
B: Bardzo się z tego cieszę, ale wtedy też jest najwyższa w Polsce sprzedaż prezerwatyw. I najwięcej ich leży za placem na Jasnej Górze na polu namiotowym. Tam gdzie lądował papież. I największe bijatyki w Częstochowie są właśnie tam, podczas pielgrzymek.
Kto miał większą radość z telewizyjnego występu na Równicy: wy czy wasi rodzice?
J: Ja jestem niezadowolony, bo moja mama powiedziała, że zachowałem się jak niewychowany człowiek, gdyż żułem gumę, nie zdjąłem czapki. Według niej powinienem ubrać się ładnie w garnitur i się uśmiechać do kamery.
B: Na pewno nasi rodzice byli dumni. Bo mój chrzestny jak mnie zobaczył to mi parkiet zasponsorował. Mama też była zadowolona bo mogła się pochwalić sąsiadom. I wszyscy mówili jej, że to widzieli. A my cieszymy się, że to poszło w Polskę, bo to ogromnie nam pomogło w promocji. Trochę szkoda, że to było bardzo późno w nocy. Mi się język plątał…
J: A mi się pałeczki pomyliły, bo brataliśmy się z białoruskim zespołem Kriwi, który nas poczęstował spirytusem, więc trochę byłem zagubiony (śmiech).
Ma teraz wyjść wasza nowa płyta „Rub Pulse”, na której znajdują się po części starsze nagrania niż na „Mniam! Mniam! Rege”…
B: Dopiero teraz można było zakończyć nagrania z „Radioaktywnych” z lat 1996 – 1998. „Jedność” jest np. udokumentowaniem naszych pierwszych prób remiksowania muzyki. Są tam również dwa ciekawe remiksy z „Mniam! Mniam! Rege” będące autorską produkcją Adama Celińskiego oraz nasz nowy utwór „Halo Jah Jah Time” ze specjalną dedykacją dla Macieja Góralskiego.
J: Ten kawałek został zrealizowany w ten sposób, że mieliśmy tylko pomysł, linę basu i tam staraliśmy się zaimprowizować. To takie utrwalenie chwili, w której wtedy nam świetnie zaiskrzyło w głowach. To było bardzo twórcze dla nas. Myślę, że fajnie jest nagrać więcej takich pomysłów.
B: Płyta będzie multimedialna. Na komputerze będzie można przeczytać o zespole, zobaczyć reportaż z nagrywania płyty. Płyta jest dla nas ważnym prezentem urodzinowym. Gdyż zespół Habakuk ma w tym roku 10-lecie działalności. Z tej okazji chcemy zrobić specjalny koncert w październiku z udziałem muzyków, którzy już nie grają w zespole i naszych przyjaciół. Powoli nad tym pracujemy.
Wywiad przeprowadzony w 1999 roku