Opis
Legendarny festiwal w Jarocinie. Równie legendarny teleturniej „Wielka Gra”. Bolesna prywatyzacja państwowych molochów w początkach transformacji ustrojowej. Autor „Dzienników basowych” wszystkie te zjawiska miał okazję obserwować jako ich aktywny uczestnik – z jednej strony basista Made in Poland, kultowej formacji polskiej Nowej Fali, z drugiej erudyta o imponującej wiedzy, wreszcie – długoletni specjalista z dziedziny HR, współpracujący z największymi graczami na rynku. Powiedzieć że to zróżnicowana tematyka byłoby eufemizmem. A to tylko część tego, co czytelnikowi mają do zaoferowania „Dzienniki basowe”. Zresztą nie tylko w ciekawych historiach tkwi siła tej książki – równie ważny jest gawędziarski talent autora, który potrafi przykuć uwagę słuchacza nawet w opowieści o jeździe pociągiem na trasie Kraków – Częstochowa. To książka nie tylko dla fanów rocka, chociaż będą nią zachwyceni. Nawet jeżeli nie bardzo wiesz czym, jeśli w ogóle zimna fala różni się od zimnej płyty to i tak jest spora szansa że nie oderwiesz się od „Dzienników basowych” dopóki nie przewrócisz ostatniej kartki. Bo to także, a może przede wszystkim, historia kilku ostatnich dekad opowiedziana przez bacznego obserwatora i błyskotliwego komentatora.
Piotr Pawłowski – w branży muzycznej basista, kompozytor i autor tekstów (m. in. MADE IN POLAND, THE SHIPYARD, DANCE LIKE DYNAMITE). Od początku transformacji gospodarczej do dzisiaj pracuje na stanowiskach menedżerskich w firmach polskich i zagranicznych, przeważnie w obszarze HR. Posiadacz dystansu do samego siebie oraz rzeczywistości. Trzykrotny zwycięzca pamiętnej “Wielkiej Gry”. “Dzienniki basowe” to jego debiut prozatorski.
O książce:
Marcin Świetlicki:
Po wielu latach obserwowania basistów mogę stwierdzić, że są to najbardziej inteligentni i ambitni muzycy – monotonia i powtarzalność dźwięków, które wytwarzają, sprawia, że pragną wyrażać swój talent również na inne sposoby – gitarzyści i perkusiści znajdują samozadowolenie w graniu, basistom to nie wystarczy. Pan Basista Piotr Pawłowski przeżył wiele, umie o tym opowiedzieć, umie swoje przygody przemienić w dobrą literaturę, potrafi to zrobić błyskotliwie i z wdziękiem. Książka nie ogranicza się tylko do sceny muzycznej, której aktywnym uczestnikiem Autor jest od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, mamy tu także wiarygodny zapis tego, co działo się z Naszą Ukochaną Ojczyzną.
Leszek Gnoinski (dziennikarz, autor książek i filmów o muzyce) :
To nie jest typowa autobiografia. To niezwykły, napisany z polotem i humorem dziennik pokazujący Polskę jakiej nie znacie.
Fragmenty książki:
O basówce i basistach
„Gitara basowa jest moim ulubionym instrumentem” – oznajmiła mi trochę rozmarzona panna, wtulając się w moje ramię, bardzo dawno temu. „A moim nie” – odpowiedziałem, nie kłamiąc.
Mniej więcej 67% populacji uważa, że basista to ten gorszy gitarzysta, bo nie gra solówek albo gra je bardzo rzadko. I na moim przykładzie mogę potwierdzić, że te 67% ma rację. Walczyliśmy z Jolaną ostro. Raz ja, raz ona. Toszak mówił: „Pio-trek, ja wiem, że ty masz wadę wymowy, ale masz też wadę wy-mowy basu”. W moim drugim zespole graliśmy utwór o znaczącym tytule „Do dna”. Armand wchodził na gitarze, Mały wchodził na perkusji, ja wchodziłem na basie w innym tempie niż koledzy, Toszak zamiast wejść na klawiszu, schodził na zawał ze słowami „Ja pierdolę, kurwa, Piotrek”. Raz na próbie w Dworku grałem na państwowym Fenderze i Toszak w utworze „Westchnienie” usłyszał w końcu, co ja tam gram. „Co ty, kurwa, grasz, jakieś solo?”. „Zawsze grałem je w tym miejscu przecież, na każdej próbie i koncercie” – broniłem się. Najgorsze miało nadejść. Doszliśmy do refrenu, w którym klangowałem. Klangi na Jolanie Basso były mało słyszalne i w hard-rocku zabronione, a tu nagle stały się zauważalne. „Piotrek, kurwa, jeszcze raz strzelisz z tego basu, to ja cię też strzelę”. Może dlatego do dziś na klangowanie mówię strzelanie. Gdyby Toszak, któremu muzycznie sporo zawdzięczam, nadal żył, być może dziś opłacałoby się nam reaktywować tamten zespół, który już po moim odejściu nosił nazwę King Size. On to wnuk ważnego dowódcy AK, a o zasługach mojego wujkodziadka nawet IPN wydał bardzo grubą książkę. AK? Żołnierze Wyklęci jak nic. I na bank w związku z tym dostalibyśmy granta na zrobienie trasy po miastach, w których się nie gra.„Czy widzicie, że Piotr w innym tempie tupie, a w innym gra?” – to pytanie często pojawiało się w każdym zespole, w którym grałem albo gram. Odpowiadam więc, dobrzy muzycy muszą grać jedną ręką podziały nieparzyste, drugą parzyste. Więc proszę mię tu basu nie zawracać. Z Omenu zostałem wyrzucony w listopadzie 1981. Za odchylenie nowofalowe i całokształt. Pomyślałem o samobójstwie. Chyba jednak niepotrzebnie.
O skinach
Historia z czasów, kiedy ONR byłby organizacją nielegalną, gdyby istniał.
Jadę pociągiem relacji Łódź Fabryczna – Kraków. Jest niedziela, jestem sam w przedziale. Czytam bodajże Tylko Rock (tak się wtedy nazywało to pismo). W Piotrkowie Trybunalskim do przedziału wchodzi pięciu skinheadów, aczkolwiek w niekompletnym umundurowaniu. Kurtki i buty się nie zgadzają, sznurówki też niekoniecznie. W zasadzie zgadzają się jedynie łyse pały i jakiś taki brak współpracy, który wisi w powietrzu. Z czasów komuny zapamiętałem żelazną zasadę, że jeśli badawczo patrzy na ciebie milicjant, to podejdź do niego i zapytaj go o cokolwiek, zanim on zapyta ciebie. Nie wiem jak innym, ale u mnie się to sprawdzało. Pytałem o drogę na pocztę i już nie byłem podejrzany. Z rozmowy moich współpasażerów wywnioskowałem, że są oni uczniami liceum wojskowego w Częstochowie (istniały takie licea, to w tamtym miejscu musiało być doprawdy szczególne). No i czując ten badawczy wzrok na sobie, spytałem ich po prostu: „Przepraszam, jakie polskie skinowskie zespoły byście mi polecili? Bo znam tylko kilka angielskich”. No i nagle atmosfera w przedziale zrobiła się jakaś mniej gęsta – „O, fajnie, że pytasz, ja to lubię Legion, ale oni już chyba nie grają, teraz to my słuchamy Konkwisty 88, ale angielskich to my za bardzo nie znamy”. No to grzecznie wymieniłem te kilka nazw, które jakoś tam kojarzyłem. I kiedy myślałem, że już nic ciekawego się w tym przedziale nie wydarzy, jeden z nich nagle mówi: „A skąd jesteś? A, z Krakowa, to istniał tam kiedyś taki skinowski zespół, podobno byli najlepsi w Polsce, ale ja ich nigdy nie słyszałem, Made in Poland się n a z y w a l i ”. No to się przyznałem. Minutę przed Częstochową. Ciekawe, czy kiedykolwiek później nas usłyszeli.
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.